poniedziałek, 11 stycznia 2010

Adopcja czy adaptacja?

Dwa podobnie brzmiące słowa, znaczące coś zupełnie innego.

Adopcja to przysposobienie dziecka, uznanie go za swoje. Zdecydowaliśmy się na adopcję.

Adaptacja to przystosowanie czegoś lub kogoś do nowych warunków. Dziecko adaptuje się w nowej szkole.


Raczej nie słyszymy pomyłek w użyciu rzeczowników: adopcja i adaptacja, powszechne natomiast jest mylenie form czasownikowych: adoptowanie z adaptawaniem. Dlatego pamiętajmy, że projekt ulotki można zaadaptować do strony internetowej, strych można zaadaptować na pokój, scenariusz filmowy można zaadaptować na teatralny, ale żadnej z tych rzeczy nie można adoptować.

niedziela, 10 stycznia 2010

Odmiana tytułu - pytania


Producenci telewizyjnego hitu muzycznego fantazyjnie zatytułowali program, nie spodziewając się zapewne, że używanie tytułu może przysporzyć komuś kłopot.

A przysporzyło odpowiedzialnym za panel informacyjny w "n" (dla jasności powinnam napisać coś o nowości i generacji w telewizji... ale nie przepadam za tym hasłem reklamowym). Na zdjęciu uwieczniony niepoprawnie odmieniony tytuł, czy też może nadgorliwie odmieniony...

Oczywiście powinno być Sylwester z "Jaka to melodia?" bo nie można potraktować całego pytania jak odmiennego rzeczownika czy przymiotnika. Gdyby TVP zaserwowała np. Sylwester z "Gazetą Wyborczą" (wątpliwa byłaby to przyjemność... szczególnie tak od początku roku) problem by nie istniał, bo wiadomo co i jak odmienić

wtorek, 1 września 2009

umiem, rozumiem

O nadmiernej dbałości o język będzie.

Zatrważająca mania pseudopoprawności językowej daje się zaobserwować na mieście. Już nie wypada mówić rozumiem, ale należy powiedzieć rozumię. Umiem może być nienajlepiej odebrane, dlatego bezpieczniej powiedzieć umię. Każdy z nas zna kogoś, kto mógłby powiedzieć, "ja to wszystko wiem, a i tak czasem śmiem palnąć wię i śmię."

Korzystając więc z prawa głosu blogowego nawołuję "purystów" do zachowania zdrowego rozsądku :-)


Ja to wiem, umiem i rozumiem i nie śmiem więcej okaleczać mowy ojczystej!

(może zaprojektuje jakiś plakat a'la PRL z takim hasełkiem propagandowym i rozdystrybuuję w zakładach pracy...)

środa, 26 sierpnia 2009

Dziś nie językowo, a reklamowo. 

Jednak świat języka ojczystego współistnieje nierozerwalnie ze światem przekazu reklamowego, a ja na oba jestem wyczulona, dlatego wszem wobec informuję o drugim poletku do radosnej twórczości własnej. 

Oto poza oBłędną Polszczyzną (www.inklinacjepozytywne.blogspot.com) prowadzę również Ogłupiające reklamy (www.oglupiajacereklamy.blogspot.com).

Przypominam również o najlepszych FOTOblogach w mieście:  

Chwytający codzienności i niecodzienności:
W międzyczasie (wmiedzyczasie.blogspot.com) oraz mistrzostwo w akcentowaniu estetyki i przeżyć:  
Cali Trippin' (cali-trippin.blogspot.com).

Zachęcam do zaglądania, czytania, komentowania i polemizowania!


poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Frasobliwość i niefrasobliwość

Post na zamówienie :-) a promocja nadal trwa, wciąż nic nie kosztuje zgłoszenie kolejnego tematu blogowego ;-)


Czy słowo niefrasobliwy to zaprzeczenie słowa frasobliwy? Niezupełnie, chociaż oba słowa mogą być antonimami w niektórych sytuacjach.


Niefrasobliwość to beztroska, a człowiek niefrasobliwy to taki, który nie martwi się zanadto, bagatelizuje problemy - żyjący bezstresowo, chciałoby się rzec :-)

Frasobliwy natomiast, to martwiący lub nawet zamartwiający się, zafrasowany.  Najlepszym zobrazowaniem znaczenia tego słowa są oczywiście rzeźby ludowe przedstawiające Chrystusa frasobliwego, takiego jak na obrazku powyżej - zawsze w pozycji siedzącej z głową podpartą na dłoni.

Wydaje się, że znaczenie "frasobliwości" pozostaje niezmienne a samo słowo może rzadziej spotykane (niemodne stało się nadwyrężanie ducha i intelektu?). W przeciwieństwie do niefrasobliwości, która staje się znakiem czasów i definicją aktualnego stylu życia.

Trochę filozoficznie wyszło, ale jak już wspomniałam wpis był zamówiony (reklamacje uwzględnia się w komentarzach).



sobota, 22 sierpnia 2009

Psycholog czy psycholożka?

Nie ukrywając, że jestem kobietą, niniejszym postem narażę się feministkom :-)

Dziwią mnie próby feminizowania nazw zawodów, jakie ostatnio można zaobserwować w mediach. Aby wspomnieć tylko dwa przykłady: wywiad z reżyserką Agnieszką Holland - a wydawać by się mogło, że reżyserka to takie pomieszczenie w telewizji, filozofka Magdalena Środa - chociaż w przypadku tej pani (czy wypada mi podkreślać jej płeć?) brakuje konsekwencji, bo często bywa przedstawiana jako etyk (etyczka brzmiałoby prześmiewczo?) lub socjolog (może takie określenia pojawiają się, gdy tekst nie jest autoryzowany przez zainteresowaną?).

Niezwykle irytują mnie tworzone na siłę określenia takie jak: psycholożka czy politolożka. Rzeczywiście nazwy tych profesji w oryginale mają formy męskie, ale to wynika z faktu, że niegdyś były wykonywane głównie przez mężczyzn. Podobnie jak sprzątaczka czy ekspedientka. Cóż, różnica w hierarchii społecznej jest widoczna, ale tak po prostu kiedyś było, czy to się komuś podoba, czy nie. Dziś na szczęście różnice się zacierają i przedstawicieli obu płci znajdziemy na wszystkich szczeblach drabiny społecznej.

A jednocześnie mamy utrwalone nazwy "poważnych" profesji wykonywanych przez kobiety: lekarka, posłanka, aktorka, nauczycielka, itd.

Sceptycznie podchodzę do feminizowania nazw zawodów, bo trudno mi zaakceptować np. ginekolożkę, ornitolożkę, prokuratorkę, doktorkę i mecenaskę. Dla mnie brzmią błaho i kpiąco. A nie widzę potrzeby tworzenia form żeńskich z budowlańca, murarza-tynkarza i nagłośnieniowca. I czy ktoś próbuje na siłę maskulinizować zawód prostytutki albo przedszkolanki?

Moim zdaniem najprościej jest mówić np. "Doktor Kowalska zdiagnozowała...", "Mecenas Wellmann zaopiniowała...", itd. Mimo pominięcia słowa "pani" jasno wskazujemy na płeć osoby, o której mowa. I nie widzę powodów, aby ktokolwiek czuł się urażony, albo dyskryminowany.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Masło maślane

Aby zainteresować i utrzymać uwagę moich czytelników, staram się pisać krótko, zwięźle i prosto.

Bo faktem autentycznym są nieprawidłowe błędy mówione w mowie i pisane na piśmie przez Polaków. Dlatego klarownie objaśniam błędne omyłki.

Tak mogłyby wyglądać moje wpisy, gdybym nie unikała pleonazmów, czyli wyrażeń, w których ta sama informacja jest powtarzana w dwóch różnych słowach lub częściach zdania.

Powszechne błędy tego typu to na przykład:

Godzina czasu. Dla większości z nas raczej jasne, że nie godzina ryżu i nie godzina chlorowodoru, a czasu właśnie. Tym samym stwierdzenie "godzina" jest tak jasne i nie budzące wątpliwości, że nie ma potrzeby wspomagać się "czasem".

Bardziej irytujące, bo z wydźwiękiem urzędniczym jest stwierdzenie w miesiącu sierpniu. Jakby petent nie wiedział, że te stycznie, maje, lipce i listopady powtarzające się co rok to są miesiące. Mogliby żyć w niewiedzy i szukać w kalendarzu tygodnia października, albo co gorsza dnia lutego.

Równie często słychać stwierdzenie cofnij się do tyłu (czy ktoś umie do przodu?), fakt autentyczny (a jaki mógłby być inny, jeśli się wydarzył) i wiele wiele innych.

Recepta jest prosta - umiar w wypowiedzi i wsłuchiwanie się w znaczenie słów :-)

niedziela, 16 sierpnia 2009

Eksponowane skróty

Zagadka: Jak brzmi nazwa ulicy, która wiedzie na moją pocztę?

Krakowskiej Marysieńki? Krajowej Marysieńki? Kryptonowej Marysieńki (może była chemikiem?) Karatowej Marysieńki (może ktoś ją ozłocił?).



Otóż nie, adres korespondencyjny mieszkańców domu za bramą oznaczoną tą właśnie tabliczką to ul. Królowej Marysieńki 4.

Wybór takiego skrótu to moim zdaniem pójście na skróty, a tego nie lubię, bo zwykle oznacza kaleczenie języka. Przyznam, że nazwa ulicy jest dość długa i może stwarzać kłopoty przy próbach umieszczenia jej w miejscach o ograniczonej powierzchni. Ale w przypadku tabliczki adresowej, eksponowanej na budynku, bramie, itp. nie szłabym na kompromis skracając byle jak część nazwy, w dodatku tak pięknej nazwy.

A trzeba myśleć o przyszłości. Wyobraźmy sobie, że któregoś dnia gdzieś powstanie ulica, albo wręcz aleja, albo Aleje Królowej Dody. Przecież królowa aktualnie jest tylko jedna i taka tabliczka powinna to jasno stwierdzać ;-) Skróty niedozwolone.

P.S. Dziękuję asystentowi fotografa za profesjonalne przytrzymywanie krzaka.

czwartek, 13 sierpnia 2009

mnie czy mi, tobie czy ci


Z okazji czwartku pędzę z pomocą tym, którzy dumają nad językowymi dylematami :-)

Mnie czy mi, tobie czy ci, jego czy go? Oto jest pytanie.

Bez dogłębnej wiedzy filologicznej większość z nas intuicyjnie czuje którego zaimka należy użyć w jakiej sytuacji. Tylko czasami zdarzają się chwile zawahania, a najwięcej kłopotów sprawia zaimek ja.

Używamy dwóch form w zależności od tego, czy akcentujemy dane słowo, czy nie. Akcentując, używamy dłuższej formy zaimka - mnie, tobie, jego. Zwykle oznacza to użycie zaimka na początku zdania, np. Tobie powiem, ale Dżesice nie (wiadomo - plotkara), mnie się podoba to, a Stefkowi tamto (mowa o łożu małżeńskim), jemu damy garnek, a jej wino (bo u nich panuje jasny podział obowiązków).

Najprostsza zasada: zwykle na początku zdania używamy dłuższych form zaimkowych - mnie, tobie, jemu, a skróty - mi, ci, mu/go, znajdują swoje miejsce w środku wypowiedzi.



Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał.


środa, 12 sierpnia 2009

Po poznańsku

O gwarowych przykładach będzie. Bo z poznańską mową obcuję.

Dla niewtajemniczonych:

Czydzieści czy to ni mniej ni więcej niż 33.

Prawidłowo intonowane zapytanie o płatność dostawcy brzmi: kiedy dostaliśmy tę faktutureeęęęę?

Zdrobnienie imienia jednego z najkonkretniejszych ludzi jakich znam to Genek (od Eugeniusz - wszyscy warszawscy koledzy, łącznie ze mną uporczywie powtarzają Gieniu ;-))

A najbardziej uniwersalne poznańskie zagajenie przez wewnętrzne GG to oczywiście "tej".

A mnie się mimika sama układa do uśmiechu jak tylko rozmawiam z Wielkopolanami :-)